Długo nie mogłem się zebrać i zacząć pisać kolejny post. Było wiele różnych powodów. Jednym z nich było to, że kiedy zaczynałem formułować opis sytuacji, którą chciałem przekazać, często przychodziła mi do głowy myśl: „co ty narzekasz, w okopach chłopaki mają o wiele gorzej”. I to jest całkowita prawda. Dlatego, aby się od tego uwolnić, chcę od razu powiedzieć – nie porównujcie tego, co opisuję, z okopami, to nie są porównywalne rzeczy, to tak jakby porównywać lekkie przegrzanie na słońcu z oparzeniem czwartego stopnia.
Przepraszam również za ewentualną chaotyczną relację wydarzeń. W tym artykule chcę podzielić się czymś w stylu „jak leci” i trudno mi wymyślić jakiś konkretny scenariusz. Chcę po prostu podzielić się kilkoma rzeczami, które leżą mi na sercu.
Chciałbym podzielić się nowym dla mnie uczuciem. Poruszałem już nieco ten temat w jednym z poprzednich artykułów. To dziwne i szokujące swoją nieodwracalnością uczucie – „nie ma drogi powrotnej”. Cóż, prawdą jest, że w moim życiu wydaje się, że każda sytuacja miała możliwość odejścia od niej. Przyzwyczaiłem się do takiego warunku, powiedziałbym nawet, że do opcji w życiu.
Zacznijmy od dzieciństwa. Nie pamiętam siebie w przedszkolu, więc zacznijmy od szkoły. Jeśli źle się czułem, miałem możliwość wyjścia z klasy. Miałem możliwość pójścia do domu, jeśli podczas spaceru na ulicy coś mi się nie podobało. W dzieciństwie często jeździłem na obozy pionierskie. Bywały przypadki, kiedy właśnie w tej grupie było ci ciężko. Ale 🙂 Nawet w takiej sytuacji widziałem przypadki, kiedy jakiś chłopiec bardzo płakał, a rodzice przyjeżdżali i zabierali go. Nie, to nie byłem ja, nie myślcie 🙂 To znaczy widziałem, że nawet w tej sytuacji jest wyjście.
W młodości mogłem rzucić szkołę, do której chodziłem. Oczywiście takie zachowanie pociąga za sobą złe konsekwencje, ale można tak zrobić. Możesz odejść z pracy, do której się zatrudniłeś.
No cóż, wszyscy już zrozumieli, do czego zmierzam 🙂 Tak, tak, nie pomyliliście się. Nie możesz odejść z wojska, a dokładniej – nie możesz odejść od wojny. To jak gra, w której nie można się zrestartować. Co więcej, w pewnym sensie nie można nacisnąć pauzy ani schować się w jakimś bezpiecznym miejscu, gdzie na pewno nikt cię nie tknął. Czasami zrozumienie tej surowej rzeczywistości wprawia cię w coś podobnego do panicznej trwogi. Mmm… no wiesz, utknąłeś w windzie, winda zaczyna spadać, rozumiesz, że bardzo chcesz z niej wyjść, ale nie możesz. To chyba tak to wygląda 🙂
Tak, trzeba nauczyć się akceptować taką rzeczywistość i żyć z nią. Żyć tak, aby nie przytłaczała cię i nie wyczerpywała. To znaczy, chyba szczytem osiągnięć, tak zwaną nirwaną, jest akceptacja, po prostu zaakceptowanie takiej sytuacji, zaakceptowanie takiego życia, poddanie się falom burzliwego huraganu i jednocześnie umiejętność cieszenia się niebem, leżąc w swojej małej łódce. Nie mogę powiedzieć, że mi się to udało, ale jestem na dobrej drodze. Kiedy mi się to uda, na pewno wam o tym opowiem 🙂
Ale już zacząłem znajdować lifehacki, jak radzić sobie w takiej sytuacji. Koniecznie potrzebujesz oazy. Chociażby gdzieś, choćby małej. Musi być takie miejsce, do którego te potwory nie dotrą. Miejsce, gdzie nie mogą cię dosięgnąć. Jestem graczem, więc kojarzy mi się to z tym przytulnym miejscem, gdzie można odpocząć i kupić ekwipunek. Na przykład Viktor Frankl stworzył takie miejsce w swojej duszy. To taka część twojej duszy, coś tajemniczego, czym możesz się podzielić tylko z bliskimi ludźmi. Taką oazą może być twój dom i twoja rodzina. Moja żona okresowo wysyła mi zdjęcia. Zdjęcia z domu, z miejsca, gdzie na ciebie czekają i kochają cię. Ta oaza jest w pewnym sensie twoim oparciem. Coś, co stoi za tobą i nie pozwala ci upaść.
Taką oazą może być również marzenie. Marzenie o czymś ciepłym, co ogrzewa twoją duszę. Na przykład marzenie o pokoju i spokoju. I dobrze, żebyś miał coś, co będzie ci o nim przypominało. Słyszałem wiele historii o tym, że ludzie wieszają sobie zdjęcia fajnego samochodu lub domu. Ty też pewnie o tym słyszałeś. Nie wiem, dlaczego u mnie to nie działa 🙂 Może macie jakieś dobre doświadczenia. Ale może to być nawet teledysk. Na przykład około pół roku temu natknąłem się na jeden teledysk. Zwykły teledysk. Oto link do niego https://www.youtube.com/watch?v=e3Cy4XTuL20&list=RDe3Cy4XTuL20&start_radio=1 . Kiedy oglądałem i słuchałem tego klipu, czułem się tak, jakbym będąc w dusznym pomieszczeniu nagle poczuł powiew świeżego powietrza. Pamiętam, że kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy, uderzyła mnie ta nutka wolności – ci ludzie są spokojni, mogą swobodnie wyrażać siebie, tańczyć, zajmować się twórczością, manifestować siebie. Nie wiedzą, czym jest wojna, strach, przeżycia, alarmy powietrzne. Oglądam ten film i marzę, że kiedyś takie życie nadejdzie w moim życiu i w mojej rodzinie. Ludzie tam tańczą i sami czerpią radość z tego procesu. To wspaniałe, kiedy człowiek w ten sposób wyraża siebie, rozkwita jak kwiat. I nie ma nic, co by ją przerażało, nie ma w pobliżu ludzi, którzy chcą ją zabić, nie ma wyjść i wejść.
Kiedy skończy się wojna, bardzo chciałbym zajmować się jakąś twórczością lub czymś podobnym. Kiedy wyrażasz siebie, sprawiając radość innym, jakbyś się otwierał, realizował siebie. Uważam, że człowiek, podobnie jak kwiat, został stworzony po to, aby nieść radość otaczającym go osobom. To wspaniałe, kiedy masz życie, w którym możesz swobodnie wyrażać siebie, robić coś dobrego, dobrego dla otaczających cię osób i bliskich ci ludzi. Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby taki świat nastał jak najszybciej.
Tak, dopiero teraz udało mi się bardzo dobrze poczuć i uświadomić sobie wartość pokoju. Być może jest to jedna z najświętszych spraw – robić wszystko, co w naszej mocy, aby zaprowadzić pokój. Pokój, w którym ludzie będą mogli spokojnie żyć i rozkwitać jak kwiaty.




