Mobilizacja: moja droga od cywila do wojskowego – 21.06.2024 Piątek, piętnasty dzień

Dzisiaj miałem już pierwsze małe doświadczenia z życia w wojsku. Prawdą jest jednak, że to dopiero pierwsza klasa, a nawet przedszkole. Po pierwsze dlatego, że tutaj, w bazie, dyscyplina nie jest tak surowa jak w wojsku, a po drugie, wszystko jest dość nowoczesne i nie widziałem przejawów sowieckiej mentalności. Niestety, mówi się, że w wojsku sowiecka mentalność nadal istnieje i niestety dość silnie się rozwija.

Pierwsze wrażenia można krótko podsumować tak: lepiej pracuj sam, bo inaczej zmuszą cię do tego.

Na naszej bazie jest jeden całkiem dobry i miły człowiek, Elizeusz (ze względów bezpieczeństwa imię zostało zmienione). Dba on o to miejsce i odpowiada za sprawy gospodarcze. Jak już wspomniałem, jest dobrym człowiekiem, prawie od razu polubiłem go jako osobę i dość szybko się zaprzyjaźniliśmy.

Na początku, kiedy Elizeusz prosił mnie o coś, często powtarzał: „Siergiej, zrozum – to nie jest żadna zniewaga, nikt nie chce cię męczyć. Po prostu to nasz dom, wszyscy tu mieszkamy i musimy dbać o to miejsce”. Ta ideologia od razu bardzo mi się spodobała i przypadła mi do gustu.

Od czasu do czasu sam wykazywałem inicjatywę, aby coś zrobić w gospodarstwie lub pomóc. Na przykład wczoraj sam wykazałem inicjatywę, aby pójść i kupić dla wszystkich chleb za swoje pieniądze (tutaj naprawdę bardzo dobrze nas karmią, dużo mięsa. Ale chleb leży na naszej odpowiedzialności). Potem wieczorem sam wykazałem inicjatywę, aby posprzątać kuchnię.

Wszystko to sprawiało mi przyjemność, ponieważ nie czułem się jak osioł, którego obładowano sianem i poganiają biczami. Wręcz przeciwnie, czułem się jak gospodarz, który dba o swój dom.

Ciekawym doświadczeniem było również bielenie krawężników. W bazie trzeba było pobielić krawężniki. Było to chyba w poniedziałek lub wtorek. Była już godzina 17:00, a Elizeusz powiedział, że za kilka dni trzeba będzie pobielić krawężniki. Powiedziałem Elizeuszowi, że nie mam nic przeciwko, ale bardzo nie lubię upałów. Powiedziałem też, że wygodnie mi pracować na ulicy po 17:00. Zapytałem Elysia, czy to w porządku, ale było widać, że nie spodobał mu się ten pomysł, powiedział, że to trochę tak, jakbym się wykręcał i kombinował. Dlatego zaplanował, że następnego dnia będę bielił, i to tak jak wszyscy – w ciągu dnia :). Czułem, że aby zająć pozycję gospodarza i nie znaleźć się w pozycji „osła pod rózgami”, muszę teraz wykazać się inicjatywą. I wykazałem się nią. W końcu nalegałem, aby już dzisiaj zacząć bielić krawężniki. Widać, że Elizeuszowi było dziwne, że chcę zacząć bielić krawężniki o 17:30, ale zainspirowało go to, że sam wykazuję inicjatywę do pracy. Tego dnia pracowałem do około 21:00, a kiedy skończyłem, na dworze było już prawie ciemno. Dzięki temu Elizeusz zobaczył, że nie koszę, i w kolejnych dniach nie prosił mnie o malowanie w ciągu dnia ani nie proponował pracy w cieniu. Tak więc dzięki mojej inicjatywie pozostałem panem, a nie niewolnikiem.

Ale dziś rano miałem inne doświadczenie. Wczoraj wieczorem położyłem się trochę późno i obudziłem się o 9:00. Wyszedłem na ulicę i zobaczyłem kucharza i kilka innych osób, którzy rozmawiali ze sobą. Kucharz był tu dość szanowaną osobą. Nie spodobało mu się, że obudziłem się o 9:00. Podjudzając mnie, powiedział, że to koniec, już zwolniono mnie ze stanowiska urzędnika i mianowano szturmowcem. Dodał też, że urzędnicy budzą się o 7:00.

Tak po raz pierwszy zetknąłem się z jednym ze zjawisk armii – różni ludzie mówią ci jednocześnie różne rzeczy. Rzecz w tym, że kiedy po raz pierwszy znalazłem się w tej bazie, w piątek o 20:00, przyszedłem do niej z rzeczami. Zapytałem Siergieja (chłopaka, który jest tu już od dawna i siedzi na punkcie kontrolnym), czy jest tu jakiś harmonogram i o której godzinie wstajemy. Siergiej odpowiedział, że to jeszcze nie jest armia, że nie ma tu specjalnego harmonogramu i że wstają o dowolnej porze. Dodał tylko, że nie należy spać przed obiadem, bo to już przesada. Obiad jest tutaj o 13:00.

Byłem zły, ale nic nie powiedziałem. Potem kucharz dodał, że trzeba posprzątać główną drogę. Po tym przez około półtorej godziny siedziałem z jedną dziewczyną, która jest doświadczoną urzędniczką i opowiadała mi o niektórych podstawowych sprawach. Potem poszedłem sprzątać, a dokładniej zamiatać. Była prawie 12:00, a słońce już mocno prażyło. I w tym słońcu zamiatałem liście z drogi. W tym czasie byłem jak osioł. Tak, ta sytuacja mnie wkurzyła i doprowadzała do szału.

Ale z czasem się uspokoiłem. Rozumiałem, że to dopiero początek. To jeszcze nie był szovinizm w całej okazałości. To tylko kwiatki. Prawdziwy szovinizm jest jeszcze przed nami i muszę być na niego przygotowany.

share-on-social

Всі пости цієї категорії


Przewijanie do góry